GDYBYŚMY NIE ZAKOSZTOWALI SENSU WSPÓLNEJ ROZMOWY...
Jest moją prawdziwie wielką radością, że mogę dziś, w siedzibie biskupów łódzkich, gościć wyborną cząstkę społeczności naszego miasta - wielce Szanownych i Czcigodnych Państwa, Rektorów i Profesorów tutejszych wyższych uczelni, które wyrósł-szy wśród kominów fabrycznych, znamienicie się zbratały z tym szczególnym organizmem, w którym tętni szlachetna, robotnicza krew.2. Żywię nadzieję, że zamysł tego spotkania, który się zrodził z najprostszego odruchu, trafi na równie proste i naturalne przyję-cie go przez Państwa. Na naszych barkach spoczywa niepomierna odpowiedzialność - troska o człowieka. O kształt jego ducha i in-telektu. O człowieka, który żyje jednocześnie w sferze wartości materialnych i duchowych, który żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. Jest ona właściwym sposobem istnienia człowieka. Zawsze bytuje on na sposób jakiejś sobie właściwej kultury, która z kolei stwarza pomiędzy ludźmi właściwą dla nich więź, stanowiąc o międzyludzkim i społecznym charakterze ludzkiego bytowania. Kultura jest tym, przez co człowiek staje się bardziej człowiekiem - przez co bardziej "jest". Na tym opiera się owo kapitalne rozróż-nienie pomiędzy tym, czym człowiek jest, a tym, co posiada: mię-dzy "być" a "mieć". Wszystko, co człowiek "ma" o tyle jest ważne, o tyle jest kulturotwórcze, o ile przez to może równocześnie pełniej "być", pełniej stawać się człowiekiem we wszystkich właściwych dla człowieczeństwa wymiarach swego bytowania. Jest to zawsze człowiek jako całość: w integralnym całokształcie swojej duchowo-materialnej podmiotowości. I jeśli słuszny jest podział kultury na duchową i materialną zależnie od charakteru i treści wytworów, w których się ona przejawia, to równocześnie należy stwierdzić, że z jednej strony dzieła kultury materialnej świadczą zawsze o jakimś "uduchowieniu" materii, o poddaniu tworzywa materialnego ener-giom ludzkiego ducha: inteligencji i woli. Z drugiej natomiast stro-ny dzieła kultury duchowej świadczą o swoistej "materializacji" ducha i tego, co duchowe. Oto dostateczna chyba podstawa, żeby rozumieć kulturę poprzez integralnego człowieka, poprzez całą rzeczywistość jego podmiotowości i żeby w kulturze szukać zawsze całego, integralnego człowieka w całej prawdzie jego duchowo-cielesnej podmiotowości. I żeby na tę wspaniałą syntezę ducha i materii nie nakładać apriorycznych rozróżnień i przeciwstawień. Zarówno bowiem jakakolwiek absolutyzacja materii, jak też ideali-styczna absolutyzacja ducha w strukturze ludzkiego podmiotu nie oddają rzeczywistej prawdy o człowieku. Nie służą też jego kultu-rze.
W świetle tych spostrzeżeń staje się jasne, że pierwszym i za-sadniczym zadaniem kultury jest wychowanie. W wychowaniu bowiem idzie właśnie o to, żeby człowiek stawał się coraz bardziej człowiekiem - o to, żeby bardziej "był", a nie tylko, żeby więcej "miał". Aby więc poprzez wszystko, co "posiada" umiał bardziej i pełniej być człowiekiem, to znaczy, żeby również umiał bardziej być nie tylko z drugimi, ale i dla drugich. Dlatego jest też oczywi-ste, że pierwszym i podstawowym faktem kulturalnym jest sam człowiek duchowo dojrzały - czyli w pełni wychowany, zdolny wychowywać sam siebie i drugich. Dlatego wreszcie powiedzieć trzeba, że zarazem pierwszym i podstawowym wymiarem kultury jest zdrowa moralność - kultura moralna.
3. Dlatego również, jakkolwiek zakres misji, jakie spełniamy nie jest identyczny, niepodobna mniemać jakbyśmy stali na krań-cach przeciwległych sobie. Tym bardziej, że wiedza, jaką próbuje-my zaszczepiać w umysłach, umiejętności, jakie staramy się wy-kształcić, prawdy moralne, jakimi pragniemy obdarzać, zwracamy ku tym samym ludziom, aby ich ubogacać na miarę wielorakich potrzeb człowieka. I żeby im następnie - wyposażonym w nie-odzowne moce - ufnie powierzyć dzieło budowania pomyślnej przyszłości człowieczej. Oni przede wszystkim są dzisiaj naszymi łącznikami. Czyż nie byłoby paradoksem, gdybyśmy troszcząc się o nich, sami się nie znali, nie doświadczali podawania sobie rąk, nie zakosztowali sensu wspólnej rozmowy? To właśnie nazwałem od-ruchem świadomości, który dał początek inicjatywie spotkania się z Państwem na uściśnięcie dłoni i towarzyski dialog w ścianach do-mu, który od dawna chciał być zawsze gościnny dla wszystkich.
W tym względzie tutejszy dom ma już pewne tradycje, zasłu-gujące na drobne choćby wspomnienie. W latach powojennych ówczesny ordynariusz łódzki, biskup Michał Klepacz, były profe-sor Uniwersytetu Wileńskiego, z pietyzmem wręcz dbał o zadzierz-ganie więzów z ludźmi nauki. Był miłośnikiem rozmów z nimi. Łaknął prawdy, jaka się w nich - dzięki rozmowie - objawiała. W znakomitym słowie o nim, Ksiądz Prymas, kardynał Stefan Wy-szyński umieścił niegdyś takie między innymi zdania, potwierdzają-ce wyrażoną tu opinię: "Biskup był urodzonym polemistą dialogu-jącym. Był więc człowiekiem naszych czasów. Ale w dialogu był rzetelny i nikogo nie przekonywał par force [...], nie przecinał żyw-cem ludzi, bo zachowywał dla każdego ujmujący szacunek, okra-szony uśmiechem swojego arystotelesowskiego intelektu. Z obszar-panym kołnierzem i inteligenckimi manierami, był prawdziwym demokratą w chrześcijańskiej interpretacji [...]. Człowiek żywej, dziecięcej wiary, oddany Kościołowi i kulturze narodowej, musiał łączyć humanis divina. Wiedział to dobrze, że kultury nie można Narodowi narzucić dekretami, gdyż ona rośnie jak polny kwiat na przestronnym ugorze życia wolnego i w czystym powietrzu swo-bodnej myśli ludzkiej. W takiej formacji duchowej mogło się schro-nić nowe życie, wśród swoich wątpliwości i przemian, życie naro-dowe i katolickie, gdzie zawsze obowiązuje zasada Veritatem fa-cientes in caritate. Biskup Michał Klepacz stał w otwartych drzwiach do nowych czasów"
(W kierunku chrześcijańskiej kultury, pr. zb. pod red. bpa B. Bej-ze, Warszawa 1978, s. 8 i 9).
Dodać mi wypada, że podobny jemu formatem duchowym, choć jakże różny w poglądzie na świat, prof. Tadeusz Kotarbiński, rektor Uniwersytetu Łódzkiego w czasie powojennym, też miłośnik rozmowy i wytrawny poszukiwacz prawdy, bywał tu oto, w tych murach, na dialogach z biskupem Klepaczem. I to była, powiedz-my, sięgając po zwrot wielkiego uczonego, ich "dobra robota".
Nie śmiałbym mierzyć się ze swym, wybitnym ponad wszelką wątpliwość, poprzednikiem. Byłoby to nietaktem i pretensjonalno-ścią. Ale jednocześnie nie mogłem nie postawić sobie pytania, czy wolno mi nie podźwignąć, jak sił starczy, tak wspaniałego dzie-dzictwa? Czy wolno nam mijać się na łódzkim bruku, nie wymie-niając na pozdrowienie uchylenia kapelusza? Czy wolno nam, sko-ro mieliśmy takich poprzedników? Czyż to, co czynili, miałoby być tylko efemerydą, kaprysem pewnych pasjonatów, czy też raczej przykładem? Gdybyśmy poszli innymi niż tamci drogami, czyż nie zamknęlibyśmy otwartych przez nich drzwi do nowych czasów?
Tą garścią słów pragnąłem Państwa powitać i zaprosić do wspólnego spędzenia tych wieczornych chwil.
Spotkanie w domu biskupim
z rektorami i profesorami wyższych uczelni Łodzi,
26 kwietnia 1986 r.