"NAUCZYCIELU DOBRY..."

Słyszeliśmy przed chwilą, jak zwrócił się niegdyś do Jezusa pewien młody człowiek, który niecierpliwie poszukiwał tego, co w życiu ludzkim jest najcenniejsze. Nie wiemy, skąd przybył, z jakiego rodu pochodził, jakie nosił imię. Wiadomo natomiast, że nie był jeszcze dojrzały w latach, ale miał już znaczną majętność.
Nie to jednak sprawiło, że aż trzej święci pisarze: Mateusz, Marek i Łukasz, gdy powstawały teksty ewangelii, włączyli do swych pism postać owego nie znanego nam bliżej człowieka i uwiecznili pamięć o nim. Zawsze przecież bywają ludzie młodzi i majętni zarazem. I zawsze bywają tacy, którzy zazdrosnym okiem spoglądają na młodość tak wcześnie ubogaconą dużą majętnością. Żyją bowiem w przeświadczeniu, że człowiekowi nic więcej nie potrzeba, i że choć młode lata zgłaszają wiele potrzeb, każdą można zaspokoić, gdy się ma zapewniony dostatek materialny.
Tymczasem ewangeliści odnotowali, że bogactwo owego młodego człowieka nie było w stanie zaspokoić najgłębszych pragnień jego młodości. Nawet to go nie uspokajało, że wiódł życie poprawne i religijne, wszak skrupulatnie przestrzegał wszystkich przykazań Bożych. A jednak trawił go jakiś niepokój i nie potrafił odgadnąć, co powinien uczynić, żeby go przezwyciężyć. Zapewne wcześniej dołączył do rzesz, które przysłuchiwały się naukom Jezusa, przypatrywał się Panu i rozważał, jakby przedstawić Mu swe troski. Ale oto zdecydował się wreszcie. Chwila nie była może najsposobniejsza, Chrystus właśnie wybierał się w drogę. Żeby więc nie stracić okazji, podbiegł do Pana, upadł przed Nim na kolana i wyrzucił z siebie tę najgorętszą prośbę: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne" (Łk 10, 17). I usłyszał najprostszą odpowiedź, tę, której dotąd szukał daremnie, bo szukał jej zbyt daleko, na jakichś bezdrożach myślowych: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim [...]. Potem przyjdź i chodź za Mną!" (Mk 10, 21).

2. Tu muszę się zatrzymać. Ufam jednak, że się nam jeszcze nadarzy kiedyś sposobność, by móc wspólnie pomyśleć o dalszych losach młodzieńca z Ewangelii. Tymczasem wypada mi wyjawić, dlaczego sięgnąłem po tę postać właśnie dziś, w dniu uroczystego otwarcia w Łodzi pierwszego katolickiego liceum naszej diecezji.
Powiem więc jasno. Powiem to najpierw, że jestem ogromnie rad, iż upragnione wspólne dzieło nasze w dniu dzisiejszym zaczyna się prawdziwie urzeczywistniać. Ono wprawdzie od wielu miesięcy rosło, przybierało coraz bardziej widoczne kształty, szczęśliwie wymykało się spod ciężaru rozlicznych trudności, ale w powstającej szkole nie mogło być jeszcze uczniów i nauczycieli, jeszcze nie mógł rozdzwonić się dzwonek na rozpoczęcie zajęć. Dopiero dziś stało się to możliwe. I dopiero dziś mogłem wskazać diakonowi, by podczas liturgii eucharystycznej, inaugurującej nasz pierwszy rok szkolny przeczytał ewangeliczny zapis o bogatym młodzieńcu.
Bardzo chciałem, żebyśmy się wszyscy w ten oto fragment Ewangelii wpatrzyli i zadumali nad jego wymownym i cennym przesłaniem. Żeby zabrzmiał nadzieją w sercach wszystkich, którzy współtworzą to zgromadzenie liturgiczne: Panów - Wojewody i Prezydenta miasta, którzy zechcieli nas zaszczycić swoją obecnością, władz Kuratorium, dźwigających ciężkie zaiste jarzmo odpowiedzialności za kształt szkoły na podległym sobie terenie. Dźwigających je w jakże trudnym dla szkoły czasie, gdy skądinąd czas ten przecież stał się wreszcie, po długich latach, czasem szansy dla polskiego szkolnictwa. I niech zabrzmi nadzieja w szczodrych sercach tych, którzy nie zawahali się wesprzeć inicjatywy utworzenia katolickiego liceum ogólnokształcącego wszelką pomocą materialną. Bez niej nie byłoby dzisiejszej inauguracji. Niech słowo Ewangelii o młodzieńcu poszukującym najcenniejszych wartości przyniesie ukojenie i radość tym, którzy aż do wyczerpania oddawali swe siły fizyczne, duchowe i modlitewne, żeby szkoła mogła zaistnieć: Księdzu Dyrektorowi, całemu Gronu Nauczycielskiemu, Pracownikom administracyjnym i gospodarczym, Rodzicom uczniów i licznym Przyjaciołom nowej placówki dydaktycznej.

3. Otwieramy podwoje nowego liceum w dniach, w których stan szkolnictwa polskiego jest nad wyraz niepomyślny. Wypadałoby to nawet surowiej wyrazić i posłużyć się drukowanymi ostatnio opiniami kompetentnych osób. Nie z tego jednak miejsca i nie w tym, liturgicznym kontekście należałoby się włączyć do trudnej debaty o szkole. Ale przecież bardzo wiele dziedzin życia w Polsce przeżywa dziś dramatyczne chwile kryzysowe. Tyle bardzo długich lat czekaliśmy na wolność i gdy oto stanęła przed nami, tak niezręcznie, tak wręcz źle wyciągamy ku niej ramiona. Dlatego tym pilniejsze jest tworzenie nowych struktur, nowych instytucji, mogących najgłębiej zadziwić prawdziwą nowością.
Pragniemy więc, żeby ta szkoła, dziś otwierane Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II zaistniało w Łodzi jako taka właśnie - nowa, katolicka szkoła. Żeby jej nowością było nade wszystko to, co się wyraziło w postawie młodego człowieka z czytanej dziś opowieści ewangelicznej. Ten człowiek niecierpliwie poszukiwał tego, co w życiu ludzkim jest najcenniejsze.
Do Was zatem zwracam się najpierw, pierwsi uczniowie tej szkoły. Od Was bowiem głównie zależy, czy to liceum będzie szkołą nową, czy nie; czy rozbudzi wiązane z nią nadzieje, czy je zgasi. Nowa szkoła nie powstaje tam, gdzie się stawia nowy gmach, choć taki gmach jest potrzebny. Nowa szkoła nie powstaje też wówczas, gdy pracownie szkolne wyposaża się w najnowsze urządzenia audiowizualne i komputerowe, choć i to jest dzisiaj niezbędne. Nowa szkoła rodzi się natomiast wówczas tam, gdzie są uczniowie niecierpliwie otwarci na zdobywanie tego, co w życiu człowieka jest tak wielkie, że przewyższa największe nawet majętności, za którymi tylu ludzi tęskni nieumiejętną, bo egoistyczną tęsknotą.
Zobaczcie, Chrystus nie potępił samego bogactwa młodego człowieka, lecz takie bogactwo, które się ma tylko dla siebie i którego nie chce się dzielić z innymi. Potępił bogactwo, które nie jest owocem miłości i które nie rodzi miłości. Chrystusa nie wzruszyło nawet wyznanie młodego człowieka, że wiernie przestrzegał przykazań Bożych. Wątpliwa była jego wiara, bo wątpliwa była jego miłość do ludzi.
Dziś, gdy to liceum rozpoczyna swe istnienie, staje przed nami nader istotne pytanie: jakie ono będzie, na jakim fundamencie będzie się wznosić. Niech nikogo nie dziwi ta troska i ten niepokój. One wynikają z miłości do dzieła stworzonego dla miłości. Tak zawsze matka i ojciec troszczą się i niepokoją o swoje dziecko zrodzone z miłości i dla miłości. Niech więc to miejsce będzie otwarte dla tych, którzy wbrew wszystkiemu innemu, pragną zawierzyć miłości do Boga i do każdego bez wyjątku człowieka. Niech ta podwójna, nie dzielona miłość ożywia tu pragnienie poszukiwania prawdy do wszystkiego, co jest dziełem Bożym i owocem twórczej pracy ludzkiej.
Jeśli to się stanie, ta szkoła będzie prawdziwie nowa. Jeśli to się zacznie tutaj urzeczywistniać, wniesiemy swoją obecnością do polskiej szkoły dar najcenniejszy, na który ona czeka. Drodzy Uczniowie, weźcie sobie do serca te pasterskie wskazania, nie zapomnijcie o nich, powtarzajcie je sobie i niech Wam nade wszystko towarzyszy frapująca postać młodzieńca z Ewangelii.
Tego od Was będę oczekiwać, że pójdziecie w ślad za nim, że będziecie pragnąć tego, co najcenniejsze, że będziecie tego niecierpliwie szukać, że w różnych chwilach zdobywania wiedzy i mądrości, i pełniejszego człowieczeństwa podbiegać będziecie do Pana, jak ów dawny Wasz poprzednik, by powtórzyć jego ufną prośbę: Nauczycieli dobry, powiedz mi, co mam uczynić.
Wierzcie mi, że podobnie podbiegać będziecie, z takąż samą ufnością, do Waszych przełożonych i wychowawców, by im również powierzyć niejedną sekretną troskę swoją. Wierzę w to i dlatego słyszę już niejako, jak mówić będziecie: proszę mi powiedzieć, dokąd iść, jaka jest prawda, jak miłować Polskę i świat, jak kochać Boga i ludzi, jak być żywą ilustracją Ewangelii Chrystusowej, jak stawać się dojrzałym, odpowiedzialnym Polakiem...

4. Do Was, z kolei, chciałbym się zwrócić, Nauczyciele i Wychowawcy szkoły, bardzo mi Drogi Księże Dyrektorze, Przezacna Pani Dyrektor, cała Rado Pedagogiczna i do Was wspaniali Rodzice naszych pierwszych uczniów. Owszem, również i Wam pragnę złożyć życzenia, ale przedtem godzi mi się stanąć przed Wami ze słowem uznania i podziwu. Wprawdzie szkoła rozpoczyna swoją normalną, dydaktyczną działalność w dniu dzisiejszym, jednak Wy od dawna już trwacie na posterunku. I żal tylko, że niepodobna, choćby w wielkim skrócie, zarysować Waszych wysiłków i dokonań, które poprzedziły ten dzień 2 września 1991 roku. Bywałem tutaj, widziałem cząstkę Waszego wkładu i żal mi naprawdę, że nie trudno dać publicznie wyraz Waszemu ofiarnemu poświęceniu się wielkiej przecież sprawie. Żal, że nie sposób powiedzieć, jak na długo przed otwarciem szkoły powstała więź między jej dyrekcją i radą pedagogiczną a rodzicami, jak powstała ona nie tylko we wspólnych zmaganiach ideowych i formalnych, ale także w trakcie Waszej pracy fizycznej. Niech to wszystko pozostanie w Waszej pamięci: i Ksiądz Dyrektor, niczym w skłonie sakralnym czyszczący na kolanach podłogę, i matki z właściwą sobie, macierzyńską troską zabiegane wokół ciepłego wystroju pomieszczeń szkolnych, i ojcowie z narzędziami w rękach, i od wielu miesięcy Wasze cotygodniowe zebrania... Doprawdy jak to wypowiedzieć, jak wymierzyć trud w istocie niewymierny... Zatem, na razie tylko z uznaniem i wdzięcznością pochylam się przed Wami. Bo jeszcze swoje życzenia pragnąłbym Wam przekazać.
Wyruszacie dziś, wyruszamy wszyscy w nieznane, które zapewne znaczone będzie wieloma trudnościami. Ale taka droga wiedzie do polskiego jutra, znaczona ofiarą, samozaparciem się i postawą bohaterstwa. Innej, łatwiejszej drogi przed nami nie ma. I może dobrze, że na taką, łatwiejszą drogę liczyć nie możemy. Wejdźcie przeto na nią godnie, jak przystało na potomków polskich chrześcijan, miłośników Ojczyzny i bohaterów. Jeśli ktoś dostrzegłby Was i ustroił zaszczytnym tytułem, jakimś odznaczeniem, przyjmijcie to w pokorze. Ale nie tego Wam życzę, lecz tej nagrody, jaką niedawno Ojciec Święty ozdobił swoich dawnych nauczycieli, gdy wspominał ich w pamiętnym, czerwcowym przemówieniu wygłoszonym we Włocławku, na spotkaniu z nauczycielami. "Pragnę dzisiaj - powiedział wówczas Papież - tu, z tego miejsca i przy okazji tego spotkania, po prostu ucałować jeszcze raz ręce moim rodzicom, a równocześnie ucałować ręce wszystkim moim nauczycielom, nauczycielkom i moim katechetom, którzy uczyli mnie w szkole podstawowej, w gimnazjum aż do matury, kładąc fundamenty pod przyszłość człowieka" (6 VI 1991 r.). Tego właśnie, Drodzy Nauczyciele i Rodzice, życzę Wam najserdeczniej, jak potrafię - tego ucałowania rąk. Nie ma dla Was większej nad tę nagrody. I nie ma dla Was wyższego nad to odznaczenia.
Niech Katolickie Liceum im. Jana Pawła II w Łodzi kładzie fundamenty pod przyszłość takiego człowieka - który wie, że są ręce, które trzeba całować i który to czyni ze czcią. "Gdy [Jezus] wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry..."

Otwarcie Liceum Ogólnokształcącego
im. Jana Pawła II w Łodzi,
2 września 1991 r.