PO KAPŁAŃSKU SPEŁNIANA MISJA NAUCZYCIELA
Pragnę przede wszystkim jak najserdeczniej i najcieplej powitać Państwa, którzy zechcieli przybyć na dzisiejszy, wspólny wieczór i w ten sposób urzeczywistnić go i zaświadczyć, że ma on znaczący sens. Zarazem, w Państwa osobach pragnę ogarnąć myślą i pokłonić się całej wielotysięcznej społeczności Waszej, łódzkiej braci nauczycielskiej, trudzącej się formacją wzrastającego pokolenia Polaków w każdej szkole: podstawowej i średniej, ogólnokształcącej i zawodowej, we wszystkich szkołach, jakie licznie rozsiane są w naszym mieście i w całej diecezji. Wszystkich bez wyjątku ogarniam myślą, by wyrazić im szacunek i cześć jako nauczycielom, oddanym nauczycielskiemu powołaniu, spełniającym wzniosłą i odpowiedzialną misję wychowawczą. I żeby wyrazić szacunek i cześć dla szkoły - instytucji, która skupia wokół siebie i jednoczy umysły i serca ludzkie, krzewi światło, rozbudza miłość naszą, podtrzymuje nadzieję. Zechciejcie, Drodzy Państwo, przyjąć te słowa jako znak żywionych do Was uczuć i przekazać je swoim koleżankom i kolegom wraz z najlepszym pozdrowieniem i życzeniami.2. Z dziedzictwa kultury narodowej i powszechnej wywodzi się niczym przestroga i nakaz niezłomny, by o nauczycielu, jak o matce i ojcu, mówić zawsze w terminach najwznioślejszych: powołania i misji. Jest w tej służbie zarazem coś z kapłaństwa, z kapłańskiego posłannictwa, jeśli zważyć, że kapłaństwo zaczyna się tam, gdzie człowiek składa najpierw siebie jako żertwę, czyli spala się w ofierze, oddaje się całkowicie dla innych, żeby żyli pełniej, autentyczniej, szczęśliwiej. I czyni to, nie bacząc na związane z tym trudy, na zmęczenie, na przeciwności losu i przeciwności gotowane mu przez człowieka.
Kapłan nie byłby kapłanem, gdyby zawahał się przed koniecznością wstąpienia na ołtarz ofiarny. Matka i ojciec nie zasługiwaliby na najpiękniejsze miano rodziców, gdyby zabrakło im tego kapłańskiego odruchu. Nauczyciel nie mógłby się spotkać z pochyloną przed nim w hołdzie głową, gdyby nie odważył się na ów niezbędny krok, który czyni zeń po kapłańsku rozumianego nauczyciela.
Wiem, że rzeczywistość bywa niekiedy przykra dla nauczyciela. Obdarza go, owszem, mianem duchowego arystokraty, ale nie dozwala mu żyć na takim poziomie. Wciąż jeszcze można by zapewne staropolskim, jędrnym wierszem powtarzać strofę Wespazjana Kochowskiego: "Kto złotych nauk uczy, słusznie brać powinien złote myto, a nie tych kilka błahych grzywien. Darmo mieć złoto w herbie, darmo i w tytule, kiedy za ciężkie prace wiatr tylko w szkatule" (Berła złote). Jeśli jednak o tym wspominam, to w pierwszym rzędzie dlatego, by doceniając wagę poetyckiego upomnienia się o to, co słusznie należne uczącym złotych nauk, wbrew pisarzowi sprzed trzech wieków powiedzieć, że mimo wszystko warto mieć owo złoto w herbie i w tytule. I o wiele więcej nawet - powiedzieć pragnę, że zawiły czas dzisiejszy ze wszech miar wypatruje, czeka na takich właśnie ludzi, nawet jeśli tego dostatecznie głośno nie wyraża czy wyrazić nie jest zdolny. Wypatruje kapłańskiej ofiarności kapłana, kapłańsko oddanych dziecku rodziców, po kapłańsku spełnianej powinności nauczyciela. W tym jest Wasz honor, Wasza godność, Wasza nauczycielska tożsamość. W tym jest nasza wspólna nadzieja.
Jest prawdą wystarczająco już widoczną w obecnych latach, naznaczonych przez wielorakie próby odnowienia życia ludzkiego, że u podstaw wszelkich przedsięwzięć na rzecz pomyślniejszej przyszłości musi być człowiek mocny prawdą, wolnością i cnotą moralną. Uzbrojony więc w rzetelną wiedzę, ubogacony dojrzałym charakterem, prawy, uczciwy i czysty, nie ulegający zmiennym podszeptom chwili, człowiek odpowiedzialny za swoje decyzje, prawdomówny i śmiały. Jest już dzisiaj jasno widoczne, że nadzieje pokładane w innych źródłach - wyłącznie materialnych - nie mogą się urzeczywistnić, gdy żywi je człowiek w swoim człowieczeństwie nieczytelny.
Wy, Drodzy Państwo, jesteście w pierwszym szeregu szlachetnych bojowników o człowieka, walczących białą bronią wiedzy i moralności, zawierzających kulturze ducha. Dlatego, znów powtórzę, nauczyciel ma coś z kapłana, a szkoła - ze świątyni. I dlatego też zawód nauczycielski jest powołaniem, a funkcje spełniane w szkole - misją.
Złotych nauk uczycie, macie więc prawo do herbów i tytułów, w których jest znak złota najwyższej próby, kruszcu, który prawdziwie ubogaca.
3. Nie spełniłbym swojej misji pasterskiej, gdybym na tych tylko treściach poprzestał; gdybym wyraził cząstkę prawdy płynącej wyłącznie z mądrości i doświadczeń ludzkich, a nie otworzył przed Państwem Ewangelii. Gromadzimy się wszak w tym miejscu jako Synowie i Córy polskiego, chrześcijańskiego narodu, dla których Ewangelia jest pierwszym miejscem wzajemnego porozumienia się, wspólnym odniesieniem w każdej sprawie, drogowskazem i jednocześnie pożywnym chlebem Chrystusowych pielgrzymów.
W tym względzie najnowszy okres naszych dziejów, po drugiej wojnie światowej, zaznaczył się śladem w znacznej mierze niepomyślnym. Wielu z braci uległo sugestii, jakoby w istocie należało wprowadzić rozdział między wyznawaną wiarą a czynną obecnością człowieka w świecie, tzn. między światopoglądem religijnym a zaangażowaniem zawodowym i społecznym.
Argumentem wspierającym ten nieszczęśliwy de facto rozdział było, do dziś zresztą powtarzane zdanie o całkowicie prywatnym charakterze wiary religijnej. W praktyce, miało się to równać z zacieśnieniem wierzeń i praktyk religijnych głównie do granic wnętrz ludzkich z możliwością uzewnętrzniania ich, w wyrazie publicznym, w miejscach specjalnie przeznaczonych na sprawy kultu. W zamyśle tym szło przede wszystkim o wyeliminowanie wszelkiej inspiracji religijnej z szeroko rozumianego życia społecznego. U jego podstaw natomiast poczęto stawiać ideały i wzorce przeciwstawne chrześcijańskiej wizji świata. Błąd tych, którzy ulegli wspomnianym sugestiom polegał na tym, że nazbyt pochopnie rozminęli się z oczywistym faktem, iż światopogląd z natury swej jest pierwszą prawdą człowieka, czyli prawdą główną, ogarniającą niepodzielnie całe jestestwo ludzkie i prawdą, która domaga się uobecniania jej absolutnie wszędzie tam, gdzie człowiek wyznający ją jest obecny. Ten, kto w pewnych okolicznościach czy w pewnych miejscach, rezygnuje ze swojej najwyższej prawdy, jakiekolwiek byłyby powody jego kroku, przestaje być autentycznie obecny, tzn. obecny całym sobą i zaczyna bezwolnie realizować ideały, projekty sobie obce, z któ-
rymi się nie identyfikuje, których urzeczywistnienia skądinąd nie pragnie, ale mimo to do zaistnienia ich wydatnie się przyczynia.
W ten sposób rychło następuje najgorsze - wewnętrzne i dostrzegalne potem na codzień rozłamanie się człowieka. W dalszym ciągu, dochodzi do nieliczenia się poważnie z jakimkolwiek światopoglądem w ogóle, co jest swoistą, choć zgubną ucieczką przed grozą owego rozłamania, które gnębi skołataną świadomość.
Tak oto w bardzo wielu przypadkach doszło też w naszym życiu społecznym do obecności chrześcijan nie odsłaniających swojego chrześcijaństwa, do praktycznej nieobecności ich tam, gdzie w imię wyznawanej wiary powinni być świadkami Ewangelii, stawać się zaczynem prawdy i dobra, w które uwierzyli i które w innych okolicznościach wyznają.
Zechciejcie mnie zrozumieć, Drodzy Państwo. Nie oskarżam nikogo. Nikogo nie osądzam. Nie wydaję żadnego wyroku. Poruszam tylko wobec Was jedno z najpoważniejszych zjawisk naszego życia. Dzielę się po przyjacielsku sprawą, która zaniepokoić powinna każdego, komu bliska i droga jest nasza przyszłość. Postawmy choćby pytanie: czy można spokojnie myśleć o dniach, jakie nadchodzą, gdy człowiek, który ma je przybliżyć i wypełniać treścią, jest częstokroć rozdwojony, gdy niejednokrotnie oddala się od prawdy, sięgając po wartości doraźne, dając upust swoim namiętnościom, gdy usiłuje je nadto ogłaszać jako obiecujące rozwiązanie problemów życia ludzkiego? Czy można w tej sytuacji spokojnie myśleć o dniu jutrzejszym?
Dzielę się tym wszystkim, bo przecież najbliżej związani jesteśmy ze sobą działalnością formacyjną - nauczycielską i wycho-wawczą, szczytnym powołaniem i misją jakże odpowiedzialną.
Tym bardziej, że jako chrześcijanie we wszystkim co czynimy, mamy zmierzać do jednego - do kształtowania dzieci Bożych. Dokładnie tak! I to w imię prawdziwie pojętej naszej chrześcijańskiej obecności w świecie. W imię wyznawanej wiary, która byłaby jedynie namiastką prawdy, złudą, gdyby nie warta była wypełnienia nią całego jestestwa. I wreszcie w imię starodawnego ideału wychowania, który zrodzony u Greków, poprzez chrześcijaństwo dotarł do dziejów nowożytnych jako przykazanie pedagoga. Otóż ideał ten, wyrażany słowem paidéia, oznaczał, najpierw w kulturze greckiej, potem w chrześcijańskiej, proces wyzwalania człowieka i doprowadzania go do prawdziwego człowieczeństwa. Decydującą rolę w tym procesie odgrywała prawda, a nie przyziemnie pojmowany sukces. Cały sens wychowania widziano w tym, by człowiek stał się naśladowcą Boskiego wzoru, tzn. uczestnikiem życia Bożego. Stać się podobnym do bóstwa oznaczało stać się prawdziwie człowiekiem. Przebóstwienie rozumiano jako uczłowieczenie. Wiedziano jednak, że człowiek nie jest w stanie wyzwolić sam siebie, zbyt łatwo popada w niewolę własnych ograniczeń. Potrzebny mu jest mądry wychowawca, który by swoją osobą wskazał drogę i towarzyszył w realizacji wytkniętego celu, pomagał w wyzwalaniu się z ciemności, niewiedzy i błędu oraz wszystkiego, co niegodne człowieka.
Pedagog doprowadzający do wiedzy to ten, który pomaga wychowankowi przemieniać się w człowieka, bacząc na to, że człowiek staje się rzeczywiście człowiekiem, gdy wyzwala się w nim obraz boski, gdy jednoczy się z Bogiem w Chrystusie przez Ducha Świętego. Ta teologia i mistyka wychowania nie jest w żadnym razie niedosięgłym, nadzwyczajnym, nieuchwytnym ideałem. Grecy ją pojmowali, jak wolno sądzić, bez trudu, wtedy przynajmniej i tam, gdzie naturalnie zakładano, iż miarą człowieka jest Bóg.
Chrześcijanie podobnie. Zawsze przynajmniej, ilekroć żywo jak św. Paweł Apostoł wyznawali, że "Chrystus jest wszystkim we wszystkich". Taki jest normalny, w istocie prosty rytm życia chrześcijańskiego. Rytm w pełni zrozumiały, gdy wiara uczniów Chrystusowych jest głęboka, prosta i ufna. O taką wiarę trzeba się modlić. I o naszą obecność świadków Chrystusa, pedagogów pochylonych nad człowiekiem, by wykrzesać w nim iskrę Bożą.
4. Pozwólcie, Mili Państwo, że na koniec poproszę Was o pewną szczególną obecność Waszą i świadectwo. Jak wiecie, w czerwcu przeżywać będziemy w Łodzi dzień niezwykły. Nasze miasto nawiedzi Namiestnik Chrystusowy, Ojciec Święty Jan Paweł II. Przybędzie, by umocnić nas w wierze i wspólnie z nami wypraszać łaski u Boga. Pragnę najgoręcej, by w tym dniu cała Łódź przeobraziła się w miasto rozmodlone, promieniejące głębokim rozradowaniem, ożywione miłością. Pragnę bardzo, by i nauczyciele łódzcy w tym dniu zechcieli wpleść się w nasz wspólny akt wiary, miłości i nadziei. Niech myśl o tym dniu historycznym będzie Państwu pomocna w przezwyciężaniu codziennych trudów. Niech za Waszym życzliwym pośrednictwem opromieni ona także wszystkich, którzy są Państwu bliscy: Państwa rodziny oraz dzieci i młodzież szkolną, którym oddajecie swoje lata.
Spotkanie z nauczycielami szkół podstawowych i średnich,
21 lutego 1987 r.