SZKOŁA JEST JAK KOŚCIÓŁ
Pragnę przede wszystkim najgoręcej i najserdeczniej powitać wszystkich Państwa, nauczycieli szkół średnich i podstawowych oraz towarzyszących im bliskich, wszystkich uprzejmie przybyłych na dzisiejszy wieczór opłatkowy. Witam Państwa w imieniu własnym, w imieniu biskupa Adama, w przeszłości wieloletniego opiekuna duchowego łódzkich nauczycieli, w imieniu obecnych tu księży z Seminarium Duchownego i placówek duszpasterskich. Powitaniem obejmuję i tych, którzy już w poprzednich latach bywali tu na wieczorach opłatkowych, znajomą więc i zaprzyjaźnioną kadrę nauczycielską, i tych w szczególności, którzy są wśród nas po raz pierwszy. Jakże by wreszcie ze specjalnym uznaniem nie wymienić każdego, kto przybył dziś spoza Łodzi, pokonał drogę, w którą raz jeszcze musi się udać, aby późną już porą powrócić do siebie.2. Szkoła, Drodzy Państwo, jest jak Kościół, który nie tam się rodzi, gdzie powstaje budowla sakralna, dom na sprawowanie kultu Bożego, lecz tam, gdzie choćby dwoje czy troje gromadzi się w imię Chrystusa, gdzie na zew Chrystusowego wysłannika choćby dwoje czy troje łączy się w jedno, żeby czynić to, co Chrystus uczynił w Wieczerniku i żyć Chrystusowym życiem.
Podobnie i szkoła jest nie tam najpierw, gdzie wzniesiono mury szkolne i ich wnętrza wyposażono w należny sprzęt, w bibliotekę i pracownie, lecz przede wszystkim tam, gdzie jest nauczyciel i uczniowie, też zgromadzeni w jedno, gdzie nauczyciel niesie pożywny pokarm prawdy i karmi nim młodych ludzi, jak matka karmiąca dziecko własną piersią, bo wie, że ów niedorosły jeszcze człowiek bardzo potrzebuje tego pokarmu, drogowskazu na życie, potrzebuje dorosłego przewodnika, który by mógł go wprowadzić w pełniejsze człowieczeństwo. Wtedy rodzi się szkoła! I jest ona tam wszędzie, gdzie jest nauczyciel z uczniami, choćby za budynek szkolny służył im drewniany barak, choćby kawałek łąki gdzieś pod lasem, choćby budka na przystanku tramwajowym.
Tak bywało na przykład w latach ostatniej wojny. Zamknięto polskie szkoły, powstało nauczanie tajne, jedna z najchlubniejszych kart polskiego szkolnictwa, czas, który wydał nauczycieli-bohaterów. Wielu z nich przypłaciło życiem za ofiarne oddawanie się misji nauczania. Istniały więc wtedy szkoły, istniały także uniwersytety, bez tablic i labolatoriów, w domach prywatnych, na strychach i w piwnicach - tam, gdzie nauczyciel mógł spotkać się z uczniem, profesor ze studentem, zawsze w niebezpieczeństwie wykrycia ich spotkań przez wroga, w lęku przed niecną zdradą fałszywego brata. Spotykali się jednak, nie bacząc na grozę dni wojennych, bo takie jest powołanie nauczycielskie, że nie dozwala ustępować przed niebezpieczeństwem, poddawać się lękowi, wycofywać z obranej drogi wobec wyrządzanej nauczającemu niesprawiedliwości i krzywdy. Polskie szkolnictwo ma dzięki temu swoją wojenną historię, bo ono wtedy było, bo istniały polskie szkoły, choć bez szkolnych budynków.
3. Dobrze jest wspomnieć o tym po latach, w czasie zupełnie innym od tamtego, a przecież jakże w różnych jego okresach i z wielorakich powodów niełatwym dla szkoły - dla tego, co w pierwszym rzędzie szkołę stanowi. Zbędne byłoby uszczegółowienie tej uwagi, przytaczanie faktów aż nadto dobrze znanych każdemu z Państwa, dowodzenie rzeczy oczywistych. Wypada niemniej uświadamiać sobie, że długie już lata powojenne nie były przecież łatwe dla nauczyciela, dla autentycznego formowania się jego tożsamości człowieczej, światopoglądowej, religijnej, patriotycznej. Nie były łatwe dla jego w pełni nauczycielskiego obcowania z uczniem, dla dawania uczniowi siebie całego ze wszystkim, czym się jest w swoim wnętrzu. Nazbyt wiele było powodów do osobistych konfliktów sumienia, nazbyt dużo lękliwego krycia się z prawdą wyznawaną na rzecz prawdy programowo obowiązującej.
Nieuchronnie i szybko doszło wtedy do kryzysu osobowości nauczyciela, najdotkliwszego dotąd kryzysu moralnego, który się objawił w rozłamanym człowieczeństwie tego, kto z istoty swego powołania ma być niezachwianym przewodnikiem ucznia, działającym z mandatu jego rodziców, w ich zastępstwie, a nigdy w niezgodzie z ich rodzicielską wolą. Tak w bardzo wielu przypadkach nauczyciel-przewodnik przeobrażał się w nauczyciela-urzędnika, który mówił już tylko głosem zmiennej i faktycznie często zmienianej formuły paragrafu, tekstami wciąż nowych uchwał, zarządzeń i dyrektyw, za którymi jednak nie miało siły podążać jego sumienie. Z czasem więc począł zwalniać je z jego niezbywalnej roli naczelnego głosu w człowieku.
I tutaj oto miał początek wielki zaiste dramat naszego pokolenia. Tym większy, że swoją niszczycielską mocą dosięgnął właśnie społeczność nauczycielską. W tych okolicznościach trzeba było znów być niejednokrotnie nauczycielem-bohaterem. Wielu jednak, zmęczonych, wyniszczonych, podciętych, nie zdołało już zdobyć się na to.
4. Dziś, na szczęście, można tę bolesną sytuację poznać w szczegółach dzięki rozlicznym publikacjom ogłaszanym w prasie tygodniowej i codziennej, gdzie się natrafia na szereg zdań tchnących goryczą, smutnym bilansem stanu naszego szkolnictwa i oświaty. To jednak nie wystarcza.
Ów dopełniany wciąż nowymi faktami obraz, czy lepiej rozrachunek z przeszłością, o tyle będzie miał sens, o ile wyniknie zeń słyszalne, usilne wołanie o rekonstrukcję, o odnowę, o nie cierpiące zwłoki odbudowanie postaci nauczyciela, przewodnika i kapłana młodych ludzi w tej jedynej, niezwykle odpowiedzialnej misji, która nie może żądać od niego nadzwyczajnych aktów ofiary, ryzyka i bohaterstwa. Spełnianie normalnej powinności nauczycielskiej jest już w sobie dostatecznie ofiarne i bohaterskie. Należy całym wysiłkiem społecznym współdziałać, współprzyczyniać się do przywrócenia nauczycielowi jego najwyższego miejsca w życiu narodu, najbliższego współwychowawcy młodego pokolenia u boku jego rodziców, jego niepodważalnego autorytetu moralnego.
Jeśli tego nie osiągniemy, jeśli się na to nie zdobędziemy społecznym wysiłkiem, to nawet wówczas, gdy powstawać będą nowe gmachy szkolne, choćby przestronne i bogato wyposażone, nie będziemy w stanie powiedzieć, iż mamy szkoły. Nauczyciel podcięty, rozłamany, trudny do zidentyfikowania, z niejasną twarzą nigdy nie zagwarantuje uczniowi pewnego przewodnictwa, nie zrodzi oczekiwanego pokolenia wspaniałych, pięknych, wartościowych ludzi rozmiłowanych w tym, co prawdziwe i dobre. Trudno by wtedy radować się istnieniem prawdziwej szkoły, godnej tego miana.
Drodzy Państwo, dzielę się z Państwem tą garścią rozważań w nadziei, że wypowiadane tu z największą życzliwością słowo pasterskie nie uleci w przestrzeń, że zdoła choćby w najskromniejszej mierze wzmocnić tych, którzy zechcą się nim przejąć, że może przypomni temu, kto przypomnienia potrzebuje, że nauczyciel chrześcijanin w imię wspólnego dobra wszystkich nie może być oddzielnie nauczycielem i chrześcijaninem, nauczycielem w szkole, chrześcijaninem poza szkołą, wyłącznie dla siebie, na własny użytek; że zdecyduje się być takim chrześcijaninem, którego chrześcijaństwo promieniować będzie wszędzie, wszędzie będzie dobroczynnie promieniować, i głównie w szkole, nawet wtedy, gdyby z ust nauczycielskich nie wyszło wprost jak na lekcji katechizmu imię Boże.
5. Święta narodzin Jezusa Chrystusa, naszego Pana i Zbawiciela, Boga, który stał się człowiekiem i zamieszkał między nami skłaniają do refleksji nad człowiekiem, który jest powołany do stania się dzieckiem Bożym, Bożym synem na przeobrażenie świata w Boże Królestwo. Stając jeszcze w blaskach tych wielkich świąt religijnych i u progu nowego roku, z głębi serca życzę Państwu, wszystkim - z którymi jesteście Państwo związani więzami krwi i miłości, a za Waszym pośrednictwem wszystkim nauczycielom Łodzi i regionu łódzkiego, życzę polskiej szkole, Bożych, dobrych świateł w dziele pełnego odradzania i rozwoju wielkiej misji nauczycielskiej wzorem owych nauczycieli-bohaterów, którzy w obliczu największych niebezpieczeństw i trudności nie ustąpili, nie sprzeniewierzyli się swemu posłannictwu, nawet za cenę krwawej ofiary swego życia. Niechaj ich przykład i świadectwo posłużą dziś za drogowskaz każdemu, kto, wobec zawiłych sytuacji obecnych dni staje przed pytaniem, jak być nauczycielem.
Życzę, aby każdy z Państwa zasłużył sobie w pełni na owe słowa, jakie z listu ojca do swego dziecka Edmund de Amicis pomieścił kiedyś w jakże znanej książce Serce: "Szanuj, synu, i kochaj swego nauczyciela. Kochaj go, bo twój ojciec kocha go i szanuje; bo życie jego poświęcone jest dobru setek dzieci [...]; kochaj go, bo on rozwija i oświeca twój rozum, bo on kształtuje twoją duszę [...]. Kochaj twego nauczyciela, bo on należy do wielkiej rodziny tych [...], którzy są jak gdyby duchowymi ojcami milionów dzieci, rówieśników twoich, co są nadzieją twej ojczyzny. Należy do tych pracowników nie dość cenionych, źle wynagradzanych, którzy przygotowują naszemu krajowi godnych obywateli [...]. Kochaj go zawsze, mój synu! I zawsze ze czcią wymawiaj to słowo: >>nauczyciel<<. Ono bowiem, po słowach >>ojciec<< i >>matka<< jest najszlachetniejszym i najmilszym imieniem, jakie człowiek człowiekowi dać może". Tego Wam, Drodzy Państwo, nauczyciele dzieci i młodzieży, przyszłości naszej, życzę całym ufnym sercem. Niech Bóg Wam błogosławi w każdym dniu, w każdej godzinie, w każdej Waszej chwili. Niech Bóg błogosławi szkole.
Opłatek nauczycieli szkół podstawowych i średnich,
21 stycznia 1989 r.